Rozdział 1. “Poznanie”.

by

Rozdział 1. "Poznanie".

W wąskich uliczkach Mea Szearim, gdzie zapach chałki mieszał się z szelestem modlitewnych szat, Szlomo Efraim po raz pierwszy usłyszał o Havie. Było to wczesne lato, kilka miesięcy po jego dwudziestych czwartych urodzinach, gdy jego ciotka Miriam, kobieta o oczach ostrych jak stal i głosie miękkim jak aksamit, zaprosiła go do swojego domu na rozmowę. „Szlomo, czas pomyśleć o przyszłości” – zaczęła, stawiając przed nim szklankę herbaty z miętą. „Jest dziewczyna, Hava, córka Reb Chaima i Sary. Cicha, pobożna, z dobrego domu. Powinieneś ją poznać.”
Szlomo nie odpowiedział od razu. Siedział wyprostowany, z dłońmi splecionymi na kolanach, wpatrując się w drobinki kurzu tańczące w smudze światła wpadającej przez okno. Małżeństwo było dla niego obowiązkiem, naturalnym krokiem w życiu każdego pobożnego Żyda, ale nie budziło w nim uniesień. „Jak rzekł Raw Aszi, małżeństwo to przymierze z Bogiem, a nie z sercem” – pomyślał, przypominając sobie fragment Talmudu. Skinął głową ciotce, wyrażając zgodę na spotkanie, choć w głębi duszy czuł lekki niepokój, jakby wstępował na ścieżkę, której końca nie zna.
Hava miała wtedy niespełna piętnaście lat. Jej rodzina, choć szanowana, żyła skromnie w sąsiedniej Geuli. Matka Havy, Sara, była kobietą o ciepłym uśmiechu, ale zmęczonych oczach – od lat opiekowała się córką, która urodziła się niewidoma. To Sara pierwsza zasugerowała zaręczyny, widząc w Szlomo nie tylko uczonego, ale i człowieka niezłomnej wiary, który mógłby otoczyć Havę opieką w świecie pełnym chaosu.
Spotkanie zostało zaaranżowane w domu Reb Chaima, w małym pokoju, gdzie na stole stał tylko dzbanek z wodą i talerz z chałką. Szlomo wszedł jako pierwszy, ubrany w swój codzienny czarny płaszcz, z kapeluszem zsuniętym lekko na czoło. Hava już tam była, siedziała przy stole, w prostej, granatowej sukni, z chustą ciasno zawiązaną na głowie. Jej dłonie spoczywały na kolanach, a palce delikatnie muskały materiał sukni, jakby szukały w nim czegoś znajomego. Nie podniosła głowy, gdy Szlomo wszedł – nie mogła go zobaczyć, ale jej twarz, blada i delikatna, wyrażała spokój, który go zaskoczył.
„Szlomo, syn Icchaka” – przedstawił się cicho, siadając naprzeciwko. Jego głos był spokojny, niemal monotonny, jak zawsze, gdy mówił do nieznajomych. Hava skinęła głową, a jej usta drgnęły w lekkim uśmiechu. „Hava, córka Chaima” – odpowiedziała, a jej głos, choć cichy, miał w sobie miękkość, która przypominała Szlomo szelest kartek w modlitewniku.
Rozmowa była krótka, jak nakazywała tradycja. Sara i ciotka Miriam siedziały w kącie, dyskretnie nadzorując spotkanie. Szlomo zapytał o jej ulubione fragmenty Tory, spodziewając się standardowej odpowiedzi. Hava jednak, po chwili milczenia, powiedziała: „Lubię Bereszit, bo tam Bóg mówi ‘Niech stanie się światło’. Zastanawiam się, jak to światło wygląda, skoro ja znam tylko ciemność.” Jej słowa, proste, ale szczere, sprawiły, że Szlomo na moment zamilkł. Nie spodziewał się takiej refleksji od młodej dziewczyny, zwłaszcza tej, która nigdy nie widziała świata.
„Midrasz mówi, że światło pierwszego dnia było światłem boskim, nie takim, jakie widzimy oczami” – odparł po chwili, a jego ton, zwykle chłodny, nabrał odrobiny ciepła. Hava skinęła głową, a jej palce znów poruszyły się po sukni, jakby chciały coś zapamiętać. „To piękne” – szepnęła. „Chciałabym je poczuć.”
To krótkie zdanie zostało z nim na długo. W jej głosie nie było żalu ani skargi – tylko czysta, niemal dziecięca ciekawość. Szlomo, który całe życie szukał prawdy w księgach, poczuł, że Hava szuka jej w inny sposób – przez wiarę, która nie potrzebuje oczu, by widzieć.
Spotkali się jeszcze kilka razy, zawsze w obecności rodziny, zawsze w tym samym małym pokoju. Rozmawiali o Torze, o świętach, o obowiązkach. Szlomo zauważył, że Hava słucha uważnie, a jej pytania, choć proste, zmuszają go do myślenia. Raz zapytała: „Dlaczego Bóg stworzył cierpienie?” On, zamiast zacytować Talmud, odpowiedział: „Byśmy mogli szukać Go w bólu.” Nie wiedział, skąd wzięły się te słowa, ale Hava uśmiechnęła się, a on poczuł, że coś w nim drgnęło – coś, czego nie umiał nazwać.
Po trzecim spotkaniu ciotka Miriam i Sara uznały, że para jest zgodna. Szlomo nie oponował – widział w Havie pokorę i siłę, które podziwiał. Hava, choć młoda, zgodziła się na zaręczyny, ufając matce i wierze, że Bóg prowadzi ją właściwą ścieżką. Szlomo, patrząc na jej delikatną sylwetkę, obiecał sobie w duchu, że będzie jej cieniem – nie narzeczonym w romantycznym sensie, ale strażnikiem, który uchroni ją przed światem, którego ona nie widzi, a on nigdy nie zrozumie.
Ich zaręczyny były ciche, bez fanfar, zgodnie z tradycją. Szlomo wręczył Havie prostą bransoletkę z wygrawerowanym wersetem z Tehillim, którą ona przyjęła z lekkim drżeniem dłoni. Od tamtej pory, choć rzadko rozmawiali o uczuciach, Szlomo czuł, że Hava jest częścią jego świata – nie jako miłość, ale jako obowiązek, który nadaje jego życiu sens. A Hava, choć nigdy nie powiedziała tego głośno, czuła, że przy Szlomo może być sobą – kruchą, ale nie bezbronną.


Comments

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink