Rozdział 4. “Zagubiona w mieście”.

by

Rozdział 4. "Zagubiona w mieście".

Pokój w ich skromnym mieszkaniu w Geuli pachniał woskiem świec i herbatą z miętą, którą Szlomo przygotował, gdy tylko Hava przekroczyła próg. Była już późna godzina, a ulice Mea Szearim dawno ucichły, pozostawiając jedynie szelest wiatru za oknem. Hava siedziała na prostym krześle przy stole, wciąż w granatowej sukni, która była lekko przybrudzona kurzem z ulic. Jej chusta zsunęła się lekko na ramiona, a dłonie, zwykle spokojne, teraz drżały, ściskając brzeg materiału. Nie płakała, ale jej blada twarz i zaciśnięte usta zdradzały, że wciąż czuje echo strachu, który ogarnął ją, gdy zgubiła się na zatłoczonym rynku.
Szlomo stał przy oknie, z rękami splecionymi za plecami, wpatrując się w ciemność, jakby chciał upewnić się, że świat poza ich domem nie zagrozi jej ponownie. Dowiedział się o wszystkim od sąsiadki, która znalazła Havę błądzącą wśród straganów, niepewnie dotykającą krawędzi stoisk, by odnaleźć drogę. Gdy przyprowadzono ją do domu, Szlomo nie powiedział ani słowa – tylko otworzył drzwi i zaprowadził ją do środka, jego ruchy były spokojne, ale oczy, zwykle nieprzeniknione, zdradzały cień niepokoju.
„Havo” – odezwał się w końcu, odwracając się od okna. Jego głos był cichy, ale głęboki, jak zawsze, gdy mówił do niej. „Jesteś bezpieczna. Jesteś w domu.”
Hava skinęła głową, ale jej dłonie wciąż ściskały suknię, a oddech był nierówny. „Wiem” – szepnęła, a jej głos, zwykle miękki, teraz drżał lekko. „Ale… Szlomo, tam było tak głośno. Tyle głosów, tyle kroków. Myślałam, że znajdę drogę, że pamiętam, ale… wszystko się pomieszało. Czułam się, jakby świat mnie połknął.”
Szlomo podszedł bliżej, jego kroki były powolne, jakby bał się zakłócić jej przestrzeń. Usiadł naprzeciwko niej, na drugim krześle, i po raz pierwszy odkąd wróciła, pozwolił sobie spojrzeć na nią dłużej. Jej delikatna sylwetka, pochylona lekko do przodu, wydawała się kruchsza niż zwykle, a on poczuł ukłucie w sercu – nie ból, ale coś, co przypominało pragnienie, by uchronić ją przed wszystkim, co mogłoby ją zranić.
„Jak rzekł Raw Nachman, nawet w ciemności Bóg prowadzi nas do światła” – powiedział, ale jego ton nie był mentorski, jak zazwyczaj. Był łagodniejszy, niemal ciepły. „Zgubiłaś drogę, Havo, ale znalazłaś dom. To nie świat cię połknął. To ty jesteś silniejsza niż on.”
Hava uniosła głowę, a jej niewidzące oczy zdawały się szukać jego głosu. „Nie czułam się silna” – przyznała cicho. „Czułam się… mała. Jak dziecko, które nie wie, gdzie jest jego mama. Wstydziłam się, Szlomo. Wstydziłam się, że nie poradziłam sobie sama.”
Szlomo milczał przez chwilę, jego dłonie spoczywały na stole, blisko jej rąk, ale nie dotykały ich. Całe życie uczył się powściągliwości, a gesty bliskości były dla niego jak obca mowa. Ale słowa Havy, tak szczere, tak pełne bezbronności, poruszyły w nim coś, czego nie umiał nazwać. „Wstyd to cień, który znika w świetle wiary” – powiedział w końcu. „Nie ma wstydu w tym, że potrzebujesz pomocy. Nawet Mojżesz potrzebował Aarona, by mówić za niego.”
Hava uśmiechnęła się słabo, a jej dłonie rozluźniły się lekko. „Jesteś jak moje światło, Szlomo” – szepnęła. „Kiedy wróciłam i usłyszałam twój głos… wiedziałam, że jestem w domu.”
Te słowa sprawiły, że Szlomo poczuł ciepło w piersi, coś, co było obce, ale nie nieprzyjemne. Nie był człowiekiem gestów, ale w tej chwili wiedział, że słowa nie wystarczą. Powoli, niemal z lękiem, wyciągnął rękę i delikatnie położył swoją dłoń na jej. Jego palce, naznaczone śladami atramentu, były ciepłe, a dotyk ostrożny, jakby bał się, że zburzy jej spokój. Hava zadrżała lekko, ale nie cofnęła ręki – zamiast tego jej palce splotły się z jego, szukając w tym geście bezpieczeństwa.
„Havo” – powiedział, a jego głos był cichszy, niemal szept. „Nie musisz być sama. Nie na rynku, nie w ciemności, nie nigdzie. Jestem tu, by być twoją drogą, jeśli jej nie znajdziesz.”
Hava westchnęła, a jej ramiona opadły, jakby zrzuciła z nich ciężar. „Dziękuję” – szepnęła, a jej głos był pełen ulgi. „Czasem… czasem boję się, że będę dla ciebie ciężarem. Że moja słabość…”
„Nie mów tak” – przerwał jej, a jego ton, choć wciąż spokojny, miał w sobie stanowczość, której rzadko używał. „Twoja słabość jest jak pergamin, na którym Bóg zapisuje swoją wolę. Jest święta, Havo. I ja… ja będę ją nosił, tak jak noszę Torę.”
Hava uśmiechnęła się, a ten uśmiech, choć delikatny, rozjaśnił jej twarz. Powoli, jakby kierowana instynktem, przysunęła się bliżej, a Szlomo, choć zesztywniał na moment, nie odsunął się. Kiedy jej czoło delikatnie oparło się o jego ramię, zamknął oczy, czując, że ten gest jest bardziej intymny niż cokolwiek, co znał. Nie objął jej ramionami – nie umiał, nie w ten sposób – ale jego dłoń pozostała na jej, a druga, niepewnie, dotknęła jej ramienia, jakby chciał powiedzieć: „Jestem tu.”
„Pij herbatę, Havo” – powiedział po chwili, gdy cisza stała się zbyt ciężka. „Jest ciepła. Jak dom.”
Hava zaśmiała się cicho, a ten dźwięk, lekki i czysty, sprawił, że Szlomo poczuł, jakby świat na moment stał się prostszy. „Dobrze, Szlomo” – odpowiedziała, sięgając po kubek, wciąż trzymając jego dłoń. „Ale tylko jeśli wypijesz ze mną.”
Skinął głową, choć wiedziała, że tego nie zobaczy, i razem, w milczeniu, pili herbatę, a ich dłonie, splecione na stole, były obietnicą, że żadna ulica, żaden tłum nie zabierze im tego, co mają – siebie nawzajem.


Comments

One response to “Rozdział 4. “Zagubiona w mieście”.”

  1. Kotek avatar
    Kotek

    To jest takie piękne.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink