Rozdział 6. “Radość Havy”.

Rozdział 6. "Radość Havy".

W mieszkaniu Szlomo i Havy w Geuli unosił się zapach świeżo zaparzonej herbaty z miętą, a popołudniowe światło sączyło się przez zasłony, rzucając miękkie smugi na drewnianą podłogę. Szlomo siedział przy stole, pochylony nad otwartym Talmudem, jego palce powoli przesuwały się po kartkach, gdy nagle drzwi wejściowe otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Hava weszła do środka, jej kroki były szybsze niż zwykle, a na twarzy, choć Szlomo jeszcze tego nie widział, malowała się radość tak czysta, że zdawała się rozświetlać cały pokój.
„Szlomo!” – zawołała, a jej głos, zwykle cichy i miękki, teraz brzmiał jak dzwonki, pełne dziecięcej ekscytacji. Nie czekała na jego reakcję – jej dłonie, wyczuwając przestrzeń, odnalazły drogę do stołu, a ona, niemal biegnąc, rzuciła się w jego stronę. Zanim Szlomo zdążył unieść głowę znad księgi, Hava wpadła w jego ramiona, obejmując go mocno, jakby chciała zatrzymać tę chwilę na zawsze. Jej chusta zsunęła się lekko na ramiona, a włosy, zwykle schowane, musnęły jego policzek.
„Havo, co…” – zaczął Szlomo, zaskoczony, jego głos zadrżał lekko, gdy jej ciepłe ramiona zacisnęły się wokół jego szyi. Nie był przyzwyczajony do takich gestów – jego świat był światem powściągliwości, gdzie każdy dotyk miał swoje miejsce i czas. Ale zanim zdążył powiedzieć coś więcej, Hava, wciąż tuląc go mocno, złożyła szybki, spontaniczny pocałunek na jego policzku, a potem drugi, jakby nie mogła powstrzymać swojej radości.
„Szlomo, nie uwierzysz!” – zawołała, jej głos tryskał entuzjazmem, a słowa płynęły tak szybko, że niemal się potykały. „Byłam dzisiaj u Reb Chaima, w chederze, i… i pozwolił mi uczyć dzieci! Tylko na próbę, ale pozwolił! Czytałam im Bereszit, a oni słuchali, Szlomo, naprawdę słuchali! Jeden chłopiec, Eliezer, powiedział, że chce się nauczyć brajla, żeby czytać tak jak ja! Czujesz to? To jak… jak światło, o którym mówiłeś!”
Szlomo, wciąż nieco zesztywniały w jej uścisku, poczuł, jak jego serce drga, zaskoczone tą nagłą falą jej szczęścia. Jej radość była jak wiatr, który wdziera się do zamkniętego pokoju, burząc porządek, ale niosąc ze sobą życie. „Havo” – powiedział cicho, a jego dłonie, zwykle spoczywające spokojnie, niepewnie uniosły się, by delikatnie dotknąć jej ramion. „To… to błogosławieństwo. Jak rzekł Raw Jicchak, nauczanie jest jak sadzenie drzewa w ogrodzie Boga.”
Hava zaśmiała się, a ten dźwięk, czysty i lekki, wypełnił pokój. Nie puściła go, wciąż tuląc się do jego piersi, a jej czoło oparło się o jego ramię. „Nie mów mi o Raw Jicchaku teraz!” – zawołała żartobliwie, choć w jej głosie nie było złości. „Szlomo, czuję, jakby… jakby Bóg dał mi skrzydła! Wiesz, jak to jest? Czuć, że jesteś potrzebny, że możesz coś zmienić?”
Szlomo milczał przez chwilę, jego dłonie wciąż spoczywały na jej ramionach, a jej bliskość, tak nietypowa, sprawiała, że czuł się, jakby stał na krawędzi czegoś nieznanego. Jej radość była obca jego światu, gdzie każdy dzień był rytuałem, a emocje trzymano na uwięzi. Ale patrząc na Havę – na jej rozpromienioną twarz, na sposób, w jaki jej dłonie ściskały jego płaszcz – nie mógł się oprzeć wrażeniu, że jej szczęście jest jak psalm, który nie potrzebuje słów, by być świętym.
„Wiem” – powiedział w końcu, a jego głos, choć cichy, miał w sobie ciepło, którego sam nie rozpoznał. „Twoja radość, Havo… ona jest jak światło pierwszego dnia. Czysta. I… raduję się z tobą.”
Hava odsunęła się lekko, ale tylko po to, by znów złożyć szybki pocałunek na jego policzku, tym razem śmiejąc się przy tym jak dziecko. „Jesteś taki poważny, Szlomo!” – powiedziała, wciąż tuląc się do niego. „Ale wiesz co? Kocham to w tobie. Nawet teraz, kiedy próbujesz być jak Talmud, czuję, że się cieszysz.”
Szlomo poczuł, jak jego policzki lekko się rozgrzewają – uczucie tak rzadkie, że niemal go zawstydziło. Nie odsunął jej, choć jego dłonie zadrżały, gdy delikatnie, niemal nieśmiało, odwzajemnił jej uścisk, obejmując ją lekko, jakby bał się, że zburzy tę chwilę. „Havo” – szepnął. „Twoje skrzydła… niech zawsze niosą cię ku dobru. A ja… ja będę twoim cieniem, byś nigdy nie upadła.”
Hava przytuliła się mocniej, a jej śmiech, jak dzwonki, rozbrzmiał w pokoju. „Obiecuję, Szlomo. Ale dzisiaj… dzisiaj chcę tylko latać!” I w tej chwili, w skromnym mieszkaniu, wśród zapachu herbaty i migotania świec, Szlomo pozwolił sobie, choć na moment, poczuć jej radość – nie jako obowiązek, ale jako dar, który Hava przyniosła do jego świata.


Comments

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

EltenLink